wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział Trzeci

    Zaczyna brakować mi tchu, więc próbuję wypłynąć na powierzchnię. Nic z tego, moje ręce i nogi są przywiązane do czegoś, co trzyma mnie na dnie. Krzyczę, ale przez to tylko tracę powietrze z płuc. Każda próba wyrwania się z uścisku tego czegoś kończy się niepowodzeniem, a ja powoli się topię. W oddali widzę nadpływającą sylwetkę. Jack? Nie, chłopak jest tak samo zbudowany, ale coś jest w nim nie tak. Ten zielony błysk w oku. Gloss. Gdy jest wystarczająco blisko, zaciska dłonie na mojej szyi i skraca tortury.
- Esther! - ktoś mną potrząsa. - Esther, obudź się! Co ty zażyłaś, leki nasenne, czy samobójcze?! - otwieram powoli oczy. Przede mną stoi Carmen wyraźnie obrzydzona z ręcznikiem w dłoni. Podaje mi go. - Masz.
    Zakręcam wodę i owijam się szybko ręcznikiem. Z plaśnięciem staję na podłodze.
- A ja weszłam tylko, żeby ci powiedzieć, że za pół godziny jesteśmy w Kapitolu. Dziecko, łamaga z ciebie. Wchodzę do przedziału, a tu woda leci z łazienki. Zobacz tylko! - pokazuje znacząco na buty. - Poplamiłam je! Tak się poświęcać. Opiekowanie się dystryktem wcześniej mnie wykończy, niż Effie Trinket! Ona ma takie spokojne, wychudzone dzieci. A wy takie żywe, głupoty tylko w głowie. O tyle dobrze, że sławę i pieniądze mi przynosicie. Ubierz się, jakoś musisz wyglądać, jak trafisz do Centrum Odnowy! - mówi piskliwym głosem i wychodzi z łazienki. Słyszę zasuwające się drzwi mojego przedziału.
    Centrum Odnowy to pierwszy etap Głodowych Igrzysk, gdzie będziemy myci, depilowani, upiększani i ubierani w piękne kostiumy, a to wszystko na Paradę Trybutów. Wygląda to mniej więcej tak, że ubrani w kretyńskie kostiumy, jeździmy w rydwanach zaprzęgniętych w dwa kare konie po całym Kapitolińskim rynku, przejeżdżając obok Pałacu Prezydenta. Tam zatrzymujemy się, prezydent Snow składa nam gratulacje, życzy wesołych Głodowych Igrzysk i sprzyjającego losu i wracamy do stajni. Cały cyrk tylko po to, żeby zdobyć sponsorów. Jesteś czarujący i piękny lub groźny i odważny - masz sponsorów. Masz sponsorów - większe szanse na przeżycie na arenie, a co za tym idzie - większe szanse na wygraną.
    Owinięta w ręcznik szukam przyzwoitych ubrań, ubieram się i suszę włosy czymś podobnym do suszarki.
    Gdy mam suche włosy, jak na zawołanie słyszę głos Carmen w korytarzu.
- Kochani! Chodźcie, bo jedno z was zobaczy ten obraz po raz pierwszy i ostatni! Chodźcie, chodźcie, tego nie można przegapić! - woła. Aż widzę jej podekscytowaną minę.
    Wychodzę na korytarz i idę do przedziału salonowego. Stoi tam Carmen w rozpuszczonych, falowanych włosach, - o mój Boże, ona ma włosy za kolana?! - bordowej sukience do kolan w róże z czarnym paskiem, czarny naszyjnik i bransoletkę oraz bordowe obcasy w róże. Na włosach oczywiście przypięta wielka, bordowa róża.
    W oknie widzę imponujące pasmo górskie. Jedziemy prosto na nie. Gdy do przedziału wchodzi Jack, wjeżdżamy do tunelu. Staję tak blisko okna, że prawie dotykam go nosem. Pociąg wyjeżdża z tunelu i pędzimy obok miasta. Jest tu pełno budowli w nowoczesnym stylu. Z daleka widać okazały Pałac Prezydenta. Na miejskich uliczkach chodzą niczym mrówki Kapitolińczycy. Wyglądają jak klauny, które uciekły z cyrku. Właściwie to większość wygląda jak ich Miss Panem. Niektórzy chodzą z różowymi psami na smyczy, lub w ręce trzymają zielonego kota. Kupię Annie farbę dla Jackie, śmieję się pod nosem.
    Z oczu znika nam miasto, gdy wjeżdżamy na peron. Jest tu kolejny milion Kapitolińczyków, a ja przybieram piękny uśmiech i kiwam im. Kochają trybutów z Dwójki i Jedynki, więc jak będę się do nich pięknie uśmiechać, zdobędę ich sympatię.
- Wiecęj entuzjazmu - komentuje Brutus za moimi plecami. Kątem oka widzę Jacka niedaleko mnie, który poszedł w moje ślady i szczerzy zęby do mieszkańców Kapitolu.
    Pociąg powoli się zatrzymuje i Carmen pogania nas, żebyśmy wychodzili. Tłumy - tak samo jak w Dwójce - nie pozwalają nam przejść, dotykają nas, wykrzykują nasze imiona, rzucają banknoty w naszą stronę. Gdzieś słyszę "Jack, wyjdź za mnie". Prycham.
    Wsiadamy w piątkę do ekskluzywnej limuzyny, która rusza bez najcichszego dźwięku. Sunie po ulicach Kapitolu, a ja próbuję to wszystko wchłonąć, żebym mogła jak najwięcej opowiedzieć Kimberly i rudzielcom. Mijamy ogromny park z fontanną i zatrzymujemy się przed wielkim, szklanym budynkiem. Z boku widać futurystyczną stajnię. Wszyscy wysiadamy.
- Zaprowadzę was do Centrum Odnowy, gołąbeczki - piszczy Carmen. Gołąbeczki?, myślę. - Mentorzy będą na was czekać w stajni - Jeszcze trochę, a będzie skakać ze szczęścia.
    W budynku jakaś kobieta chce od nas identyfikatory, które podaje jej Carmen i przechodzimy przez bramkę. Nawet nie wiedziałam, że trybuci mają identyfikatory...
- U góry już się wami zajmą - tłumaczy opiekunka. - Nie mogę się was doczekać, już tęsknie, skarby! - udaje, że daje nam buziaki i zamyka nas w windzie. Samych.
    Winda powoli i płynnie rusza w górę.
- Esther, przepraszam... - zaczyna Jack, ale mu przerywam.
- Po prostu się zamknij.
- Nie, nie zamknę się. Chcę, żebyś mi wybaczyła, to nie było celowe - tłumaczy się.
    Jak zbawienie drzwi windy otwierają się. Szybko wychodzę i czekam, aż ktoś po mnie przyjdzie. Panuje tu bałagan, ekipy przygotowawcze latają w tę i we w tę. Podchodzi do mnie kobieta w granatowych włosach spiętych w dwie sterczące kitki. Prawą rękę ma całą wytatuowaną w złote wzorki, a u lewej ma złote pazury.
- Esther i Jack, tak? - pyta tak piskliwym głosem, że aż bolą mnie uszy. - Jack, po lewej drugie łóżko, a ty, kochanie - zwraca się do mnie. - chodź ze mną.
    Idę posłusznie za kobietą. Zauważam złote pasemko na jej włosach. Docieramy do drugiego łóżka po prawej stronie. Są tu jeszcze dwie kobiety. Ta z granatowymi włosami zasuwa zasłonę.
- Połóż się, kochana - mówi kobieta z jaskraworóżowymi włosami. Wykonuję jej polecenie. - Drugi Dystrykt zawsze jest taki porządny. Widzicie? Włosów na nogach prawie brak!
    Kolejną godzinę wyrywają mi włosy z różnych części ciała i myją z pięć razy. Potem zabierają mnie do pięknego, futurystycznego pokoju, - zapewne mojego stylisty - czeszą mnie i robią makijaż. Chyba specjalnie nie ma tu luster, żebym nie zobaczyła zbyt wcześnie efektu ich pracy.
- Calista, pójdź po Drake'a - mówi kobieta z brzydkimi, kręconymi, zielonymi włosami.
    Niebieskowłosa posłusznie wykonuje polecenie i znika za drzwiami. Ekipa przygotowawcza zostawia mnie w spokoju i idzie za Calistą.
    Czekam dobre dziesięć minut, aż w pokoju zjawia się Drake. Jest ubrany w zwykły T-shirt i jeansy. Czarne włosy są ścięte na jeżyka, czarny makijaż podkreśla oczy. Czarny zarost jest powycinany w różne zawijasy. To ten Drake Suff... Nie wierzę, rok temu był stylistą Czwórki i nawet Enobaria nie wyglądała tak świetnie jak oni.
    Drake albo czyta mi w myślach, albo moja mina mówi wszystko.
- Awansowałem na Dystrykt Drugi, zadowolona? - pyta z uśmiechem.
- No jasne - nie kryję zdumienia.
- To nie ma na co czekać, widzę, że mam dobry materiał do pracy - komentuje. Postanawiam uznać to za komplement.
***
- Jeszcze, chwila. Poczekaj, będzie idealnie, tylko wytrzymaj - mówi Drake, poprawiając ostatnie szczegóły.
- Już? - chcę zdjąć tę opaskę i zobaczyć efekt. Nigdy nie byłam cierpliwa, mam to za tatą.
- Niech ci będzie, zdejmuj - słyszę rezygnację w jego głosie.
    Ściągam opaskę z oczu i przed sobą widzę kobietę. Krwawą kobietę.
    Czarny makijaż nienaruszony przez opaskę podkreśla moje rysy. Prosta, biała suknia do kostek wyglądająca na ślubną, u dołu jest zakrwawiona. Włosy mam pofarbowane na krwistoczerwone. Żadnych dodatków, jedynie to. Postać rodem z horrorów, nic dodać, nic ująć. Patrzę dłuższą chwilę na swoje odbicie, a potem odwracam się do Drake'a.
- Jak ty... Boże, Drake, jesteś cudowny! - wykrzykuję i rzucam mu się na szyję.
- Ej, ej, wolnego, piękna - mówi,lekko mnie odpychając. Uśmiecha się. - Rozmażesz się.
- Hm, no tak. Ale dziękuję, to jest piękne.
    Wychodzimy z jego pokoju i zmierzamy do stajni. Suknia ciągnie się za mną, pozostawiając czerwone smugi, które po chwili znikają. Czuję się jak Krwawa Marry.
- Gdybyś pytała - odzywa się Drake, kiedy jesteśmy już w windzie. - Kolebka Zawodowców. Droga do zwycięstwa po trupach, nie?
- No jasne, rozumiem motyw krwi. Jesteś genialny - nadal nie wierzę w mój strój na Paradę Trybutów. - Czy... Czy Jack jest ubrany... W zakrwawiony garnitur?
- Musicie do siebie pasować.
    W stajni śmierdzi końmi. Jest tu już pełno trybutów, niektórzy czekają w rydwanach, niektórym styliści poprawiają niedociągnięcia. Odnajduję wzrokiem rydwan z dwójką na przedzie i razem z Drakiem zmierzamy w tamtą stronę. Czekają już tam na nas Brutus, Lyme, Enobaria i Carmen Crystalize.
- Rany, Esther! - Carmen z zachwytu zakrywa rękoma usta. Białe włosy zaplotła w gruby warkocz. Ma na sobie sukienkę-bombkę całą w kwiaty i liście. Wiosenny ubiór. - Pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie!
    Zauważam zazdrosny wzrok Enobarii. Chce mi się śmiać, ale staram się tego nie pokazywać. Na horyzoncie ukazuje się Jack. Nie ten Jack, którego widywałam na co dzień, tylko zakrwawiony Jack. Normalnie jakbym widziała odzwierciedlenie jego charakteru. Jego włosy pofarbowali na czarno. Na sobie ma biały garnitur z zakrwawionymi rękawami i nogawkami. Z niezadowoleniem stwierdzam, że wyglądamy jak małżeństwo z jakiegoś dobrego horroru.
- Jack! - woła Carmen. - No wsiadajcie, wsiadajcie! Zaraz się zacznie! O Boże, będę spała na pieniądzach!...
    Razem z Jackiem wsiadamy do rydwanu, a ja staram się stać jak najdalej od niego. Podchodzi do nas Drake i stylistka Jacka.
- Esther, nie bądź taka chłodna, przybliż się trochę do niego - radzi mój stylista. - Możecie kiwać widowni, ale bez entuzjazmu. Miejcie kamienne twarze, nie machajcie za dużo. Jesteście groźni. Jesteście z dystryktu zwanym Kolebką Zawodowców, nie zapominajcie.
- A kto by zapomniał? - pyta Jack sarkastycznie i prycha.
- Odjazd rydwanów za piętnaście sekund! - słyszę kobiecy głos z... nie mogę zlokalizować żadnego głośnika w stajni.
    Wrota w stajni otwierają się i widzimy ogromną drogę na rynku. Przy drodze stoją tłumy Kapitolińczyków, piszczą, przepychają się łokciami i wykrzykują czyjeś imiona. Gdzieś tam słyszę Esther, ale chyba się przesłyszałam. Wszyscy trybuci są już w rydwanach. Koniec mojej sukni lekko zwisa z rydwanu, ale nie poprawiam tego, chcę, żeby widzieli krwisty efekt. Rydwan Pierwszego Dystryktu rusza.
    Przyglądam się Glossowi Tannerowi i Sapphire Poiton. Blondynka jest ubrana w złotą suknię, wyszytą w szafiry, a chłopak w złoty garnitur, wyszyty w diamenty. Sapphire odwraca się do mnie, uśmiecha, pokazując nieskazitelnie białe zęby i macha do mnie. Kręcę tylko głową z dezaprobatą, a ona mówi coś do Glossa.
    Nie jest typową mieszkanką z Jedynki. Ma blond loki, co jest typowe, ale nie ma zielonych oczu, lecz niebieskie. Zupełnie jak szafiry... Boże, naprawdę? Niech zgadnę. Czy to czasem w oku Glossa nie widziałam błysku? Tak, wszystko pasuje, mieszkańcy Jedynki to skończeni idioci. Znowu kręcę głową i cicho prycham.
- Co jest? - pyta Jack, patrząc na mnie. Ignoruję go.
- Słuchaj - łapie mnie za ramię. - Wysłuchaj mnie przez chwilę, Esther!
- Zamknij się! Rób co kazał Drake, zaraz wyjeżdżamy! - drę się na niego.
    Wrzaski Kapitolińczyków są coraz bliżej. Coraz głośniej. Wjeżdżamy na świeże powietrze, biorę głęboki wdech. Ha, żeby tylko rzeczywiście było świeże. Esther! Esther! Esther! Naprawdę to słyszę. Staram się ukryć uśmiech i kiwam do widowni. Bez entuzjazmu. Powaga. Jestem z Drugiego Dystryktu i wygram te Igrzyska.
- Esther... - piękny moment, panie mądry. Najlepszy na konwersację.
- Zajęta jestem - odpowiadam i staram się go ignorować.
- Esther, to jedyny moment, kiedy mimowolnie mnie wysłuchasz - nalega i łapie mnie za rękę.
    Widownia szaleje. Tak, nie mogę się teraz wyrwać, bo zawiodę ich.
- Pożałujesz tego, Niccol - tylko raz powiedziałam do niego po nazwisku, kiedy ledwo co się poznaliśmy. Podszedł do mnie w Akademii, gdy zajmowałam się rozwalaniem manekinów.
- Hej, nieźle ci idzie - powiedział.
- Dzięki - odpowiedziałam nieśmiało.
- Widzisz, ja, Cora, Patrick i Harry chętnie byśmy cię przyjęli do naszego grona.
- Nie mam ochoty na żarty, Niccol.
- Kto powiedział, że żartuję? - uśmiechnął się do mnie. Miał wtedy piętnaście lat, kiedy ja zaledwie dwanaście.
- Ja. Ile wy macie lat, a ile ja? Błaagam.
- To jest nieważne - powiedział i odszedł.

    Jack próbuje unieść nasze ręce dla widowni, ale ja jestem uparta. Przekracza granicę. Wlepiam wzrok w jakiś daleki punkt i na nic nie reaguję. Próbuję się oddzielić od tętentu kopyt, wrzasków klaunów i nalegającego Jacka, którego ledwo słychać. Zza horyzontu wyłania się Pałac Prezydenta. Na balkonie stoi sam Coriolanus Snow. W dłoni trzyma kieliszek czerwonego wina, a na sobie ma biały garnitur. Biały garnitur i czerwone wino, cóż za śmieszny zbieg okoliczności. Uśmiecham się półgębkiem, ale zaraz potem uśmiech znika, gdy przypominam sobie, co mówił Drake.
    Konie kłusem podjeżdżają pod Pałac Prezydenta.
- Witajcie trybuci! - woła prezydent Snow, unosząc ręce. Wino lekko kołysze się w kieliszku. - Pragnąłbym wam pogratulować za waszą odwagę - przerwa. - i poświęcenie. Wesołych Głodowych Igrzysk! I niech los zawsze wam sprzyja! - unosi kieliszek, jakby znosił toast i upija łyk krwistoczerwonego płynu. Kapitolińczycy obdarowują go owacjami.
    Rydwany okrążają fontannę przed Pałacem Prezydenta i jadą do innej stajni, nad Ośrodkiem Szkoleniowym i pod Hotelem Trybutów. Wrzaski widowni nie ustają nawet, gdy znikamy jej z oczu.
    Schodzę z rydwanu i daję się przytulać Carmen.
- Kochani! Wyszliście cudownie! Wszyscy tutaj płaszczyli się przede mną i mi gratulowali - po policzku spływa jej łza. - Jesteście niepowtarzalni, kocham was i będę za wami tęsknić, gdy wylądujecie na arenie - zalewa się łzami, a ja staram się jej uwierzyć.
- Zagadamy? - Jack szturcha mnie w ramię i wskazuje głową Jedynkę. Wzruszam ramionami i idziemy w ich kierunku.
    Sapphire spogląda na mnie, poprawiając loki.
- Cześć, mała - mówi, uśmiechając się. Mam ochotę się na nią rzucić i jej przywalić. Jestem niższa od niej o głowę, ale niech tylko zobaczy mnie z siekierą w ręce.
- Cześć, duża - odgryzam się, a ona się śmieje. Słyszę z boku rozmowę Glossa z Jackiem.
- Jak tam samopoczucie? Widziałam, że nie zgłosiłaś się, tylko cię wylosowano.
- Tak. W czym problem? Poradzę sobie - robię chytry uśmieszek.
- Wierzę w ciebie - mówi i puszcza oko. Nawet ze mną rozmawia, jakby miała przed sobą Jacka. Ugh, wszystkie z Jedynki takie są. Wszystko, byle poderwać.
    Woła nas Lyme i razem z mentorami i Carmen idziemy do windy. Enobaria wciska przycisk z numerem "2" i suniemy w górę. Mentorka zaczyna mówić Jackowi, że na pewno mu się tam spodoba, luksusy po pachy. Jeśli zaraz ta winda się nie zatrzyma, zwymiotuję prosto na Enobarię. Mam dość jej tanich flirtów. Winda się otwiera, a ja wyskakuję z niej jako pierwsza.
    Apartament dla Drugiego Dystryktu niewiele się różni od moich wyobrażeń. Wszystko jest zrobione w typowym dla Kapitolu stylu. Niebiesko-czarne krzesła w jadalni powyginane stoją przy szklanym stole. W salonie całą ścianę pokrywa ogromna plazma, a czarno-zielone kanapy i fotele są tak miękkie, że mogłabym się w nich rozpłynąć.
- Tam są wasze pokoje - Carmen pokazuje dwie pary drzwi w malutkim korytarzu. - Enobaria, wiesz, że masz inną sypialnię, niż rok temu - chichocze. - Lyme i Brutus cię obsłużą. Za pół godziny będzie kolacja, zawołam was, a wy rozgośćcie się.
    Idę do mojego pokoju, ale drzwi nie zatrzaskują się tylko trafiają na coś. Opadam na łóżko i wpatruję się w Jacka.
- Co znowu? - pytam niezadowolona.
- Chciałem... Porozmawiać o Jedynce - ta, jasne, myślę i patrzę na niego z lekko rozbawioną miną. Jack siada na fotelu przy lustrze, niedaleko łóżka.
- No więc? Szybko, bo chcę wziąć prysznic przed kolacją.
- Nie podoba mi się Gloss.
- A mi Sapphire, nie gustuję w dziewczynach.
- Esther, mówię poważnie.
- Ja też. Przykro mi, że myślałeś, że znajdziesz w Glossie partnera.
- Esther, proszę cię, przestań.
- No dobra. Co ci się w nim nie podoba?
- Jego postawa. Babcia mi mówiła, - wygrała Trzecie Głodowe Igrzyska - że trybuci z Pierwszego Dystryktu zwykle są ulegli w stosunku do Dwójki, choć nie poddają się tak łatwo. A Gloss jest uparty.
- Myślałeś, że wszyscy tacy są? - prycham. - Pogratulować. Co ci przeszkadza, że nie będzie cię słuchał przez pierwsze dni? I tak go zatłuczesz tymi kastetami i tak. Mnie pewnie też.
- Esther! Nie mów tak..
- Wyjdź. Chcę wziąć prysznic - Jack ociężale podnosi się z fotela i zamyka za sobą drzwi.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wybaczcie mi za moją nieobecność w weekend, ale byłam u dziadków c;